środa, 15 kwietnia 2015

Trudna sztuka chodzenia

Adrianek jest teraz na etapie nauki trudnej sztuki chodzenia. Jak wiecie 26 lutego skończył rok, ale nadal sam nie potrafi chodzić. Jak to mówią: każde dziecko rozwija się inaczej. Od kiedy skończył 4 miesiące chodzimy z nim dwa razy w tygodniu na rehabilitację, bo lekarz wykrył, że ma wzmożone napięcie mięśniowe. Przez pierwsze tygodnie były płacze, ale później się przyzwyczaił a nawet polubił rehabilitację i swoją rehabilitantkę, panią Beatkę. A dlaczego o tym piszę? Bo wiele rzeczy tam się dowiedziałam i ciągle dowiaduję.

Jeszcze jak byłam w ciąży zdecydowaliśmy, że naszego dziecka nie będziemy wsadzać w chodzik. Jest to może wygodne dla rodziców, ale bardzo niezdrowe dla dziecka. A podczas rehabilitacji utwierdziliśmy się w tym. Pani Beatka powiedziała, że dziecko (a szczególnie chłopiec) powinien raczkować. Już wcześniej też czytałam o tym jak potrzebne jest raczkowanie i ortopeda też mówił to samo. Tak więc Adrianek nauczył się raczkować i teraz też właśnie na czworakach najchętniej by się poruszał, ale nadszedł czas, żeby nauczył się chodzić. Przy meblach bardzo dobrze sobie radzi, czasem nawet zrobi ze 4 kroczki sam, ale bez pomocy jakoś nie ma ochoty chodzić. Takim wspomagaczem, którego czasem używamy jest pchacz. Na rehabilitacji też pani Beatka go używa, więc chyba nie ma przeciwwskazań:)

My mamy pchacz firmy vtech i bardzo go sobie chwalimy. Kupiliśmy go jak Adrianek miał kilka miesięcy, ale od początku się nim bawi, bo jest tam dużo przycisków, muzyczek itd. Nowego nie kupowaliśmy tylko tanio odkupiliśmy używany i tak wypadło, że akurat różowy był, ale nam to nie przeszkadza:)

Przy pchaczu Adrianek zaczął chodzić dopiero niedawno, wtedy kiedy pozwolił mu na to jego rozwój. To nie jest tak jak z chodzikiem, gdzie dziecko się wkłada nawet jak jeszcze siedzieć dobrze nie umie, ale w chodziku da radę się przemieszczać. Przy pchaczu dziecko musi umieć podążyć za nim, czyli najlepiej jak już potrafi przemieszczać się np. przy meblach. Z tego co czytałam niektóre pchacze są za lekkie i uciekają dziecku. U nas nie ma tego problemu, ale to może też dlatego, że u nas wykładzina jest a nie śliskie panele.

Powiem szczerze, że jestem zadowolona z naszego pchacza. Ostatnio nawet Adrianek sam go wyciąga i chodzi przy nim i mam nadzieję, że niedługo w końcu zacznie sam chodzić:)









W jakim wieku Wasze dzieci zaczęły chodzić? Używałyście chodzika lub pchacza?

sobota, 11 kwietnia 2015

Dominik

Dziś kolejny post charytatywny.

Już niedługo, bo w czerwcu, Dominik będzie miał drugie urodzinki. Ale Dominiś nie jest taki jak inne dzieci. Nie będę Wam wymieniać fachowych terminów tylko powiem po prostu, że On żyje połową serduszka. W pierwszych miesiącach życia przeszedł kilka zabiegów, ale ostatni najważniejszy etap dopiero przed nim. Operacja, dzięki której krew żylna powracająca z organizmu kierowana będzie bezpośrednio do płuc - to jest Jego szansa na życie. 

I jak zwykle chodzi o pieniądze. Jest szansa na operację, jest termin (wrzesień 2015), ale niestety nie ma pieniędzy. Bo kto z Was ma prawie 160 tysięcy złotych? Pewnie nikt. Ja nie mam, rodzice Dominika również nie posiadają tej ogromnej kwoty. Dlatego prowadzona jest zbiórka i jeśli ktoś może i ma ochotę to zapraszam do wpłacania choćby złotówki. Pewnie sobie myślicie: "A co zmieni jedna złotówka ode mnie?". Bardzo dużo może zmienić, bo jak np. 100 osób wpłaci po takiej złotówce to już jest 100 złotych. 

Więcej o Dominiku możecie poczytać na jego stronie na Facebooku (tu). A poniżej przedstawiam kilka zdjęć (opublikowanych za zgodą mamy Dominika).





wtorek, 7 kwietnia 2015

Biblioteczka Adrianka cz. 2

Najpierw chciałabym Wam opowiedzieć o gumowych książeczkach Adrianka. Nie ma ich dużo, bo tylko dwie, ale za to bardzo je lubi. 

Pierwsza pt. "Animals" jest ze zwierzątkami i ich nazwami napisanymi po angielsku. Książeczka nie jest duża, jest tam m.in. pies, żółw i wieloryb. 



Druga książeczka jest większa. Co ciekawe "Kotka Psotka" to taka książeczka do czytania a nie tylko do oglądania. Opowiada o tym jak różne zwierzątka świetnie się bawią w ogrodzie. Adrianek uwielbia jak mu czytam tę książeczkę i zmieniam głos przy każdym zwierzaczku:)



A teraz o książeczce dla większych dzieci. "Nietoperzyca Kaja i piękno uważności" Agnieszki Pawłowskiej to bardzo mądra książeczka. Opowiada o tym, że każdy z nas jest piękny i wyjątkowy taki jaki jest. Nietoperzyca Kaja uważała się za brzydką i stroniła od innych. Myślała, że jest dziwadłem, bo żyje inaczej. Pewnego dnia spotkała kotkę Wiktorię. Ta nauczyła ją za pomocą czterech kamieni, że nie znajdzie szczęścia zmieniając siebie tylko musi zaakceptować i pokochać siebie taką a nie inną. Cudowna i pouczająca opowieść ze wspaniałymi ilustracjami. Przypomina o tym, że każdy z nas jest wyjątkowy.







czwartek, 2 kwietnia 2015

Misa z wilkiem

Chciałabym Wam pokazać moje "dzieło" sprzed kilku lat. Bądźcie wyrozumiali:)

Misę zrobiła moja siostra. Najpierw położyła 4 warstwy papieru (tzn. oklejała paskami papieru) a później okleiła to masą papierową. Następnie trochę wyszlifowała i oddała mi do malowania.
Wahałam się między kilkoma pomysłami, ale w końcu wybrałam wilka podczas pełni księżyca. Misę malowałam łącznie jakiś tydzień. Szczegółów już nie pamiętam dokładnie, bo to było dawno, mniej więcej po premierze w Polsce filmu "Zmierzch". Dlatego wilk tam się znalazł - kto czytał lub oglądał ten będzie wiedział o co chodzi:)
Powiem szczerze, że mnóstwo pracy z tym było. Misa ma jakieś 20 cm wysokości, więc to jest dość duża powierzchnia do malowania. Najpierw malowałam zewnętrzną część (spód też). To było trudne ze względu na tego wilka, drzewa itd. Ale wewnętrzna część też  nie należała do łatwych ze względu na trudny dostęp. Na koniec jeszcze 2 albo 3 warstwy lakieru i można cieszyć oczy widokiem ukończonej misy:) Pracy było dużo, ale radochy przy tworzeniu było jeszcze więcej:)







Prosiłabym Was o szczere opinie. Za wskazówki również będę wdzięczna, bo mam zamiar wrócić do malowania.

poniedziałek, 30 marca 2015

Odc.8 - 2w1, czyli nic ciekawego

Dziś o "Grze pozorów" Jayne Ann Krentz. Długo się zastanawiałam czy opisywać tu tę książkę czy nie, ale doszłam do wniosku, że skoro półtora miesiąca straciłam na przeczytanie to opowiem Wam o niej.

Książkę dostaliśmy już dość dawno w Netto. Na pierwsze urodziny naszego Netto za zakupy powyżej 50 złotych dawali albo kawę albo książkę. Ja wybrałam oczywiście coś do poczytania. Lubię Jayne Ann Krentz, więc wzięłam właśnie tę książkę. Rozczarowaniem nr 1 było to, że to nie jest jedna książka a dwie w jednym tomie. Jest tu: "Gra pozorów" i "Hawajskie wakacje". Na okładce jest napisane, że "Gra pozorów" jest autorstwa Jayne Ann Krentz a w środku, że autorką jest Penny Jordan - ogólnie pomieszanie z poplątaniem i nie wiadomo o co chodzi.

Jeśli chodzi o tę pierwszą książkę to za wiele Wam nie powiem na jej temat. Opowiada o Jamie, która jest asystentką znanej malarki. Poznaje Cade'a i zakochuje się w nim. Jamie mu zaufała, ale okazuje się, że Cade romansował z nią, żeby zdobyć dowody obciążające brata jej pracodawczyni. Zrywa z nim, on wyjeżdża, ona później jedzie do niego. Ogólnie nudne to było jak flaki z olejem. Czytałam i czytałam, męczyłam to strasznie długo a później to już zaczęłam co trzecie zdanie czytać byleby jak najprędzej skończyć. Moja ocena to 2/6 a 2 tylko z tego względu, że jakimś cudem udało mi się doczytać do końca (piąte przez dziesiąte, ale się udało).

"Hawajskie wakacje" były już trochę bardziej interesujące. Główna bohaterka, Sabrina, ma zamiar wyjechać na Hawaje na wakacje połączone z seminarium na temat średniowiecznego rycerstwa. Jednak krótko przed wyjazdem dowiaduje się, że razem z nią pojedzie Jake Devlin jako jej ochroniarz. A to
wszystko przez jej matkę przerażoną groźbami dotyczącymi jej rodziny. Jako że to romans, więc Sabrina i Jake zakochują się w sobie, ale ich perypetie były ciekawsze. Okazało się, że faktycznie ochroniarz był potrzebny Sabrinie. Interesujące też było to seminarium, były rozmowy m.in. o królu Arturze i Lancelocie. Moja ocena to 3,5/6, więc jest nieco lepiej.

Podsumowując: nie polecam. Jeszcze "Hawajskie wakacje" można przeczytać jak nie ma nic innego pod ręką, ale po "Grę pozorów" na pewno już nigdy nie sięgnę. Za to Adrianek chętnie ją ogląda;)

piątek, 27 marca 2015

Zakupowe szaleństwo

Dziś trochę na temat ostatnich zakupów ciuchowych dla Adrianka. Synek ciuchów ma mnóstwo, ale nieraz nie mogę się oprzeć i muszę kupić to co mi się akurat spodoba. Aleeee... no właśnie, jest jedno ale. Ale przeważnie kupuję w Second Handach. Można powiedzieć, że jestem troszkę uzależniona od lumpeksów;) Pewnie, że czasem kupuję też w normalnych sklepach, ale to rzadkość. Coś musi mi się naprawdę spodobać, bo jak wiadomo w normalnych sklepach ceny potrafią czasem powalić na kolana.
A na co zwracam uwagę jak kupuję? Wiadomo, na cenę, ale równie ważna jest jakość. Może mi się coś podobać, ale jak widzę, że np. materiał jest nie za ciekawy, bo zawiera za dużo poliestru albo wiem, że szybko się zacznie mechacić, to nie biorę. A na modę nie za bardzo zwracam uwagę, ma być po prostu dobrej jakości i ma mi się podobać:)
Poniżej kilka zdjęć z zakupów z ostatnich trzech tygodni.


Kilka par spodni i kamizelka - wszystko z SH






Tu coś na lato - SH


Bluzeczki, koszula, sweterek - SH


A tu coś nowego :) Body z Pepco (najbardziej mi się podoba "Książę z bajki" :)), rajstopki z Netto i ręczniczki z Biedronki


A jak jest u Was z zakupami? Tylko nowe rzeczy kupujecie czy zdarza Wam się kupować w Second Handach?

środa, 25 marca 2015

Buju buju jest fajne

Pogoda ostatnio jest ładna (przez większość czasu), więc często chodzimy na spacerki. Ale dopiero niedawno zaczęliśmy chodzić z Adriankiem na plac zabaw. To pani Beatka, rehabilitantka naszego synka powiedziała, że jak najwięcej mamy go bujać. A my posłuszni jesteśmy:)

Z takich wizyt na placu zabaw maluch skorzysta podwójnie: spędzi czas na świeżym powietrzu i wykorzysta terapeutyczną moc huśtawek. Dlaczego terapeutyczną? O tym dalej.

Na temat bujania małych dzieci panują podzielone opinie. Czynność ta ma wśród rodziców swoich przeciwników i zwolenników. Ci pierwsi uważają, że bujając dziecko rozpieszczamy je i że dzieci nie chcą już później inaczej zasypiać. Ci drudzy skupiają się na tym, że maluchom kołysanie jest potrzebne.
To zwolennicy mają rację. Od chwili narodzin dzieci lubią być w ruchu. Nic dziwnego, przecież są do niego przyzwyczajone. W brzuchu mamy niemal cały czas się poruszały. Każdy jej krok, każdy ruch powodował ich przemieszczenie. Dlatego po urodzeniu czują się nieswojo leżąc w stabilnym łóżeczku. To właśnie kołysanie, huśtanie, bujanie jest dla nich czymś naturalnym.
Nosząc dziecko na rękach czy bujając na koniku, stymulujemy układ przedsionkowy mózgu malucha. To on odpowiada za prawidłowe reakcje ciała podczas zmian położenia w przestrzeni i za reakcje na przyspieszenia, jakim podlega ono w ruchu.

Badania wskazują, że dzieci, które w pierwszych latach swego życia otrzymały odpowiednią stymulację układu przedsionkowego, są spokojniejsze, mniej płaczą, szybciej rosną i prędzej zdobywają kolejne umiejętności (siadanie, raczkowanie, chodzenie, bieganie). Lepiej też umieją się koncentrować a dzięki temu nauka nie sprawia im trudności.

A jak z bujaniem u Adrianka? W wózku oczywiście lubi być bujany:) Ale na bujawce jeszcze do niedawna to tak nie bardzo. Na rehabilitacji trzeba go było mocno zabawiać, żeby parę minut posiedział z panią Beatką na bujawce. A teraz uwielbia się bujać. Ale na placu zabaw, gdzie jest tyle interesujących rzeczy, ciągle coś się dzieje, więc jest na co popatrzeć. I tu możemy nawet pół godziny być i się Adriankowi nie znudzi bujanie. Tak więc jeśli tylko pogoda sprzyja to my kierujemy się na plac zabaw i na bujawki.




Hmmmm...:)





A po bujawce trzeba wypróbować coś innego:)